Pani Sanderson, dziwiąc się niepomiernie szczególnemu jego zachowaniu się, szepnęła do córki:
— Albo pijany, albo warjat. Co też Henrykowi przyszło do głowy, żeby przysyłać do nas listy z obozu przez jakiegoś podejrzanego, niby kolegę oficera...
— Mama wie, że w obozie nie wybiera się towarzyszów — odparła miss Minnie.
Poczem, litując się nad widocznem zakłopotaniem pana Rogersa, zwróciła się do niego i zaczęła mu opowiadać historję młodej protegowanej pani Randolph. Słuchał jej jednak roztargniony i odetchnął dopiero swobodnie, gdy publiczność zabierała się do odejścia.
— Tylko co się nie zdradziłem — pomyślał ów Rogers, sprowadzając damy ze schodów. — Byłem w okropnym strachu... Jakiż bałwan ze mnie, że zapomniałem, że Clivowie tu mieszkają!... Widocznie tracę głowę... Całe szczęście, że gospodarz mnie nie spostrzegł. Bałbym się jego bystrych oczu, nawet pod tą peruką i przyprawnemi bakami, które przecież zmieniają mnie nie do poznania... Czyż to być może to samo dziecko?! Żywy obraz swej matki... Czyż już nigdy cień tej kobiety nie przestanie mnie ścigać?
Po ukończonem przedstawieniu Wirginja poszła szukać ojca i Marjorie, i zastała ich razem zajętych ożywioną rozmową. Ślady łez w oczach młodej dziewczyny świadczyły, iż gorąco przemawiała za swoją sprawą.
— Czy wiesz, że ta mała uparła się pracować sama na siebie. — rzekł pn Clive do córki, sadzając ją obok siebie na sofce. — I cóż ty na to, moja miła?
— Sądzę, papo, że trzeba jej pozwolić popróbować sił swoich, kiedy już taka jej wola — odparła pani Randolph. — Widzę, że ten zamiar bardzo jej leży na sercu. Lepiej zaś powierzyć ją na pierwszą próbę ludziom znanym z dobrej opinji, niżeli całkiem obcym.
— Przypominam sobie dobrze staruszkę, panią Frost — mówił pan Clive. — Musi mieć już dziś około osiemdziesięciu lat. No, skoro i Wirginja i pani Moulton sprzysięgły się przeciw mnie, muszę rad nierad ulec twoim prośbom, Daisy, ale pamiętaj, moja droga, że w każdej chwili dom mój otwarty jest dla ciebie. Byłaś dobrem, wdzięcznem dzieckiem i przykro mi jest rozstawać się z tobą.
Marjorie ze łzami w oczach ucałowała ręce swego opiekuna.
— Żadna sierota na świecie nie miała chyba tak zacnych przyjaciół... — rzekła z przejęciem.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.