brzegi staremi szpargałami, gdy nakoniec pod staroświecką srebrną tabakierką i parą zardzewiałych okularów znalazł wytartą notatkową książeczkę, w której starzec spisywał wydatki dzienne, oraz rozporządzenia gospodarcze. Na ostatniej stronicy, snać szybko skreślone ołówkiem, stały następujące wyrazy:
— Posłać Roberta do Sejbruk, zapytać co to za znalezione dziecko znajdowało się w oberży „Pod Jeleniem“ w zimie 18 . . r.
— A co?! — triumfująco zawołał sam do siebie pan Clive, tak silnie uderzając ręką o biurko, że spróchniały antyk o mało nie rozpadł się w drobne kawałki. — Świetną miałem myśl, jak się okazuje! — Może jeszcze co znajdziemy...
Ale dalsze poszukiwania nie doprowadziły do żadnego rezultatu.
Wtedy poszedł wypytać starego Roberta, którego zastał w ożywionej rozmowie z Jerzym.
— Czy mój ojciec posyłał cię kiedy do Sejbruk dla odszukania śladów pani Jerzowej — zapytał.
— Nie, panie, nigdy. Chodziłem tylko do Wyn i do Clayborne, nie przypuszczając nigdy, aby biedna młoda pani mogła zajść tak daleko.
— Znalazłem pewną notatkę... — rzekł Percy Clive, pokazując ją bratu. — Widzę z niej, że ojciec miał zamiar tam cię posłać... Czy słyszałeś kiedy o jakiem dziecku, które znajdowało się w oberży „Pod Jeleniem?“
— „Pod Jeleniem?“ O, to pewnie ta historja, o której mi mówił Sandy Ferguson... — odparł stary kamerdyner zdziwiony. — Nigdy nie przypuszczałem, aby stary pan zwrócił uwagę na to, co ten mówił. Ale to była mądra głowa, ho! ho!... No, ktoby się był tego spodziewał?...
— Mówże, stary... co to było? — niecierpliwie przerwał generał, który stał cały czas jak na rozżarzonych węglach.
— Sandy, stary mój kum, proszę panicza, służył przez długi czas w zajeździe w Wyn, ale kiedy oberżysta się rozpił, porzucił go i zabrał się do stolarskiego fachu. Ze względu na dawną znajomość, wzywałem go czasem do dworu, gdy trzeba było naprawiać parkany lub opłotki. Kilka miesięcy temu reperował stołek u pani Mackenzie, kiedy nieboszczyk pan przyszedł wydać jakiś rozkaz gospodyni. Właśnie wtedy Sandy opowiadał mi półgłosem o pewnym skrzypku, Barneju Brianie, któremu się tak poszczęściło, że dzięki jakiemuś biednemu dziecku, którem się litościwie zaopiekował, znalazł bogatych opiekunów w mieście, a ci dopomogli mu do znalezienia pracy. Spytałem się go, co to było za dziecko, a on mi na to odpowiedział, że nikt nie wie,
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.