— Zmordowałeś się, piesku, co? — spytał Puk, sam cały spocony i zdyszany.
Blot kręcił ogonkiem na znak potwierdzenia, potem naraz nastroszył uszki, poskoczył w krzaki, zaczął coś węszyć, a w końcu warczeć.
— Czego ty szukasz, mały? — spytał Puk. — Myślę przecie, że tu niema wężów... a szkoda!... Takbym chciał mieć obłaskawionego węża... ot tak długiego! Dopierożbym nastraszył Pozy!
Blot węszył coraz dalej, naraz podskoczył i zaczął głośno szczekać.
— Co to być może? — zastanowił się Puk, który zwykł był głośną rozmowę prowadzić z psem, w tem silnem przekonaniu, że go rozumie. — Nic tu przecież niema prócz krzaków... Blot! co wyprawiasz! Musisz się nauczyć chodzić na tylnych nóżkach, jak pies tego żołnierza w Filadelfji, o którym opowiadała miss Daisy. Ażeby cię też tak przebrać za żołnierza! Jakbyś też ty, psinko, wyglądała? Poproszę miss Daisy, żeby ci uszyła niebieską kurtkę i spodenki... Nie... Poczekaj!... Nie wiem, jakie kurtki noszą unjoniści... Nigdy nie widziałem ich, jak wyglądają... Widziałem tylko szare mundury, takie, jak nosi Harry Peyton.
Blot, który stał cały czas w wyczekującej postawie, oparty nu przednich łapkach, naraz zerwał się jak szalony, chcąc uciekać; wtem osłabiony głos odezwał się tuż nad główką Puka:
— Zamknij oczy, chłopaczku, a potem otwórz je nagle. Pokażę ci, jak wygląda niebieska kurtka Puk zerwał się na równe nogi i spojrzał w stronę zarośli.
Ręka jakaś rozgarniała krzaki, a ponad nią ukazała się blada twarz, do połowy przykryta bandażem. Po chwili wysoka, a smukła postać męska, odziana w błękitny mundur, wysunęła się z zieleni i opuściła się na mech obok Puka.
— Skądże się pan wziął tutaj? — zawołał chłopczyna, nie posiadając się ze zdumienia.
— Ze stepu. Jestem bardzo głodny i spragniony. Nie wiesz, czy niema tu gdzie w pobliżu jakiego źródła?
— Niema nic blisko, jest tylko żabia sadzawka, a i ta już wyschła. Pan... — dodał po namyśle, odsuwając się trochę na bok... — pan... pewnie jest uciekinierem?
— A gdyby tak było, to co? — zapytał nieznajomy, rozweselony pytaniem dziecka.
— Toby był wielki wstyd! Żołnierz nie powinien nigdy uciekać z placu — surowo zgromił go Puk. — Tak mówi ciocia
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.