zrobiło mu się słabo: pobladły, wsparł się o półkoszek i wyciągnął rękę po napój z leśnych jagód, który Katon na szczęście przywiózł był z sobą. Lecz podnosząc się, uderzył głową o płócienną budę, nakrywającą wóz, i ku wielkiemu przerażeniu murzyna i Puka, rana otworzyła się na nowo i przez bandaże krew zaczęła się z niej sączyć obficie.
— Mój Boże! on umrze! — wołał chłopczyk, łamiąc rączki i płacząc.
— Cicho, paniczyku! — zgromił go stary sługa, zapominając o zwykłym szacunku — i zdarłszy z siebie czerwoną, kraciastą chustkę, usiłował nią zatamować uchodzącą krew; gdy ta jednak wybuchała ze zdwojoną siłą, a śmiertelna bladość chorego i słabnący oddech zwiastowały bliską utratę przytomności, zatrwożony murzyn zawołał: — To wszystko na nic! Jedna miss Debby umiałaby temu zaradzić. Zawiozę pana do dworu, lub do naszej chaty: tam moja kobieta będzie pana doglądać. Starucha zna się na tem... Paniczyku! Musisz sam powozić. Ja muszę podtrzymywać pana oficera, żeby nam znowu nie zemdlał.
Puk, dumny z okazanego mu zaufania, wdrapał się na kozieł i pochwyciwszy za lejce, głośno trzasnął z bata.
Kato wsparł głowę chorego o szeroką pierś swoją i ręką przyciskał mu bandaż do skroni. Ale każde wstrząśnienie sprawiało choremu nieznośny ból, tak że gdy po półgodzinnej jeździe, która wiekiem wydała się murzynowi, zajechali przed tylne drzwi dworu, młody oficer, wycieńczony, utracił resztki sił i przytomności i jak martwy legł na posłaniu z siana.
Marjorie, która przypadkowo znajdowała się w kuchni, wyjrzała przez okno zdziwiona.
— Co to jest? Na miły Bóg, Katonie! kogożeście to przywieźli? — zawołała, o mało nie wypuszczając słoika z ręki na widok krwią zalanego nieznajomego.
— Nie wiem, panuńciu. Podejrzywam, że to jeden z oficerów armji Lincolna; jeden z tych, co walczą, aby nam, czarnym biedakom, wywalczyć wolność. Gdzie jest miss Debby?... Trzeba prędkiej pomocy, bo gotów krwią spłynąć.
— Wielki Boże! — krzyknęła ciotka Debora, nadbiegając i w pośpiechu przewracając wszystkie stołki kuchenne. — Jim! żywo!... pomóż ojcu znieść tego biedaka z wozu! Zanieście go na górę!... Gdzie jest Dora? — dodała, przejęta nagłą obawą.
— Pojechała w odwiedziny do miss Belli i nie wróci aż wieczorem — rzekła Sylwja, która stała tuż obok, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia i przestrachu.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.