nicy, bo wiedziała, że można im zaufać; przyzwyczajano ich bowiem od małego dane słowo uważać za święte.
Przez dwa dni następne kapitan Rex, za poradą ciotki Debby, nie wychodził z pokoju, ale trzeciego ranka, gdy Dora zwykłym swoim leniwym krokiem weszła do stołowego pokoju, w którym siedziała babcia, ujrzała w głębi framugi okna, przyćmionej storami, wysoką, męską postać, obok której Puk i Pozy kręcili się w podskokach.
— Moja wnuczka, Dora, przyjaciel King — przedstawiła ich babcia.
Kapitan powstał z miejsca i skłonił się głęboko, a choć szpetny bandaż zasłaniał część jego twarzy, Dora pomyślała sobie w duchu: śliczny mężczyzna!
Reginald Gray, gdyż on to był tym rannym, nic nie stracił z dawnej swojej młodzieńczej fantazji; śmiał się teraz w duchu z kokieteryjnych min i pretensjonalnego zachowania się Dory, tak odmiennego od purytańskiego, a pełnego szlachetnej prostoty jej otoczenia. Co chwila jednak oglądał się na drzwi, czekając, czy nie wejdzie młoda nauczycielka. Puk tymczasem pokazywał mu wszystkie sztuczki Blota, a Pozy przyniosła mu z góry całą familję lalek.
— To jest Lilka, a to Violetta — mówiła, przedstawiając je kolejno.
Kapitan podziwiał należycie piękność Lilki i zapytał, jaki to przypadek zeszpecił tak Violettę, że cały nosek miała zgnieciony.
— To ja zeskoczyłem raz z kantorka prosto na jej głowę — pochwalił się Puk. — Pozy zaczęła płakać jeszcze więcej aniżeli Violetta; zebrałem więc wszystkie swoje oszczędności i kupiłem jej inną lalkę.
— Taki z niego poczciwy braciszek! — rozczuliła się Pozy. — Oto właśnie ta lalka.
— Belwedera — objaśniał Puk.
— Wcale nie żadna Belwedera — obruszyła się Pozy. — Nazywa się Dolcia. Tyś ją ochrzcił imieniem Eljasza Tysbity, ale miss Daisy powiedziała, że można jej dać przydomek i nazwała ją Dolcią przez pamięć na lalkę, którą miała, gdy była małą dziewczynką. Czy nie tak było, miss Daisy?
Marjorie wchodziła w tej chwili do pokoju, niosąc jakiś przysmak, przyrządzony własnoręcznie przez miss Debby dla gościa. Przez otwarte okno światło słońca padało prosto na łagodnie jej twarz uśmiechniętą, złocistym odblaskiem piesz-
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.