jak zwykle, bawieniu Marjorie, czem Dora mocno czuła się obrażoną.
Dwaj obcy wojskowi nazywali się: kapitan Forsyth i pułkownik Hayes. Marjorie pomyślała sobie w duchu, iż nigdy nie widziała bardziej odrażającej powierzchowności, jak u tego ostatniego. Miał on czoło niskie, ostre, błyszczące zęby i blado niebieskie, chytre oczy, których złośliwy i okrutny wyraz przejmował mimowolnie wstrętem. Niechęć, jaką uczuła do tego człowieka, wzmogła się jeszcze, gdy dowiedziała się z rozmowy przy stole, że był komendantem oddziału, wysłanego w okolicę celem i schwytania szpiega, o którym Dora wspominała przed kilku dniami.
— Jest to sprytna sztuka — mówił pułkownik, użalając się nad dotychczasowem swojem niepowodzeniem. — Dwa razy naszliśmy dom, z którego zdołał umknąć na godzinę przed naszem przybyciem. Musi mieć jakiś sposób obałamucania murzynów, tych... — tu kapitan wstrzymał w samą porę wymykające mu się przekleństwo, spotkawszy wzrok ciotki Debby, surowo zwrócony ku niemu. — Z doniesień jednak, jakie otrzymałem dzisiaj, wnoszę prawie na pewno, że ta gra w chowanego nie potrwa już długo... Pohuśta się zato w powietrzu... — dodał, śmiejąc się dziko — a moi ludzie chętnie mu zarzucą pętlicę na szyję, płacąc mu za tyle kłopotu, jaki mieli z jego powodu...
— Któż jest ten nieszczęśliwy winowajca, przeciw któremu oddychasz pan taką nienawiścią? — spytała ciotka Debby.
— Nazywa się, a przynajmniej uchodzi pod nazwiskiem Rogersa, a przebiera się codzień inaczej i tem zbijał nas dotąd z tropu. Mniemam, iż jest on podwójnym zdrajcą.
— Czy tylko pewien jesteś tego, co twierdzisz, przyjacielu? — z łagodną powagą zapytała babka Frost. — W każdym razie radziłabym ci postępować z umiarkowaniem.
Ale umiarkowanie było cnotą całkiem nieznaną kapitanowi.
Katon, który usługiwał do stołu, niespokojnie spoglądał z boku na oficerów. Marjorie spostrzegła to i łamała sobie głowę, jak wymknąć się z towarzystwa, aby pójść do owego nieznajomego, czekającego na nią w murzyńskiej chacie. Gdy Pozy zaczęły się kleić oczki do snu, skorzystała z pretekstu i wstała od stołu.
— Przyjdź do mnie do dziecinnego pokoju — szepnęła Katonowi, przechodząc.
Obie dziecinne główki spoczywały już uśpione na poduszce, gdy ostrożnie zastukano do drzwi.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.