— Kiedy tak, zobaczymy zaraz, czy nie odpowiesz na moje pytanie, ty mały rebeljancie! Billu! — krzyknął na sierżanta — weź powróz i powieś tego psa!
Puk nie dowierzał, aby spełniono to okrucieństwo nad niewinnem zwierzęciem. Stał nieruchomy, drżąc, ale nie spuszczając oka ze swego faworyta, któremu sierżant wiązał sznur dokoła szyi. Pułkownik śmiał się szatańsko.
— No! prędzej, chłopcze! mówisz, czy nie?
— O! panie, ulituj się! — błagał Katon. — Nie dręcz biednego zwierzęcia! Mały panicz tak do niego przywiązany.
— Daję ci minutę czasu! — rzekł pułkownik do Puka.
— Przyrzekłem... a ja nigdy nie łamię słowa! — odparł chłopczyk, bohatersko połykając łzy, gradem cisnące się do oczu. Blocie! o! Blocie! mój drogi, jedyny piesku!...
Wtem stóg siana poza jego plecami poruszył się gwałtownie, ale obecni, zajęci egzekucją, nie zauważyli tego.
— W górę z nim! — zakomenderował pułkownik.
Sierżant pociągnął za węzeł; biedny psina drgnął konwulsyjnie i wytrzeszczone białka oczu zwrócił błagalnie na swego małego pana. Puk, zasłoniwszy oczy rękami, z cichym jękiem odwrócił się od nich.
— Puśćcie tego psa, oprawcy! — zagrzmiał donośny głos pełen oburzenia, a wysoka młodzieńcza postać jednym skokiem stanęła pośród nich.
Bill z samego zdziwienia puścił sznur, a Blot, dyszący jeszcze, choć nawpół zdławiony, upadł na ziemię.
— Jesteś wcielonym szatanem! — zawołał kapitan Rex, wymierzając pułkownikowi tak silne uderzenie pięścią w twarz, że ten zatoczył się kilka kroków dalej.
— Niech Bóg Wszechmogący ulituje się nad nami! — zawołał Katon, odchodząc od siebie i łamiąc ręce ze strachu, gdy żołnierze rzucili się na bezbronnego, krępując go. — O! panie, drogi panie; oni cię zato zabiją!...
Hayes podniósł się zwolna i zbliżył do więźnia. Rex dumnie odrzucił wtył piękną swą głowę, a uśmiech pogardliwy osiadł mu na ustach; spokojnie i wyniośle spojrzał w oczy wrogowi.
— Będziesz wisiał zato! — syknął, potrząsając pięścią. — Głupcze! gdybyś się był mniej litował nad psem, mógłbyć ujść cało z życiem!
Puk, który siedział na ziemi, tuląc uratowanego pieska w swoich objęciach, podniósł oczy, a łzy, które tłumił dotąd, zalewały mu całą twarzyczkę, pałającą niewysłowionem oburzeniem.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.