— Mam nadzieję, że się panie nie przestraszyły? Obeszło się bez rozlewu krwi.
— Hm! — odchrząknęła ciotka Debby — byłabym się wcale nie gniewała, żebyście ich byli wytępili co do nogi. Wiesz co, przyjacielu? Podajmy sobie ręce! Dawno już nie widziałam Yankesów, więc mi się serce do was wyrywa!
Młody oficer z wesołym uśmiechem wyciągnął dłonie do oryginalnej patrjotki, która wstrząsnęła niemi z męską siłą.
Miał on świeżą, młodzieńczą twarz, ogorzałą od trudów wojennych; czarne jego oczy bystro i wesoło patrzały przed siebie.
— Czemużeście dali im ujść płazem? — pytała ciotka, wskazując w stronę, kędy znikli gerylasi.
— Schwytaliśmy kilkunastu — niedbale, odparł kapitan. — Reszta uciekła. Czy mogę paniom w czem służyć?
— Tak; zabierz waćpan z sobą naszego wielebnego towarzysza. On do was należy — odparła ciotka, odsuwając się tak szybko na bok, że Pozy o mało nie straciła równowagi. — Dopomagałyśmy mu do ucieczki i wcale się nie będziemy gniewały, jeżeli pozbawicie nas tego kłopotu.
— All right! kapitanie Romilly! — zawołał Rogers, zeskakując z bryczki i idąc ku dowódcy. — Przez cały tydzień kryłem się po rozmaitych norach wraz z depeszami, które wiozę. Niewiele brakowało, abym tego nie przypłacił życiem.
Kapitan popatrzył na niego zdziwiony.
— Zdajesz się mnie znać, mój przyjacielu, ale ja wcale sobie ciebie nie przypominam.
— Boś pan nie przyzwyczajony do moich białych włosów — odparł Rogers, wyciągając z kieszeni inną perukę i nakładając ją na głowę.
— A teraz poznajesz mnie pan? co?
— Hm!... tak... — znacząco i ociągając się nieco, odparł kapitan. — Widziałem cię w namiocie Kustarda. Idź, powiedz, niech ci tam który z moich ludzi da konia. Odstawię cię całego do obozu, możesz być spokojny.
— Zatrzymajcie się! — zawołała Marjorie wzruszona. — Ten pan przyrzekł mi... o ciotko Debby!... wiesz przecie, że przyrzekł udzielić mi upragnionych wiadomości o moim ojcu!
— Spełń życzenie tej pani — ostro rozkazał kapitan Romilly, gdy Rogers zdawał się ociągać niechętnie.
Przez wrodzone poczucie delikatności miss Debby odsunęła się na bok i zaczęła rozmawiać z kapitanem. Rogers zbliżył się do Marjorie.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.