— Czyż znów jaki szpieg? — sucho zagadnął kuzyn Hicks.
— Ale broń Boże! cóż znowu! — obruszyła się ciotka Debby. — Jest to najmilszy i najprzyzwoitszy człowiek, jakiego zdarzyło mi się spotkać. Ale poco o tem mówić, kiedy zachodzą takie trudności! Może Bóg da, że obmyślimy inny sposób ratunku dla niego.
Popołudnie zeszło na wspólnej przyjacielskiej gawędce, a choć przyjaciel Hicks pragnął bardzo przedłużyć pobyt miłych swych gości, ciotka Debby, niespokojna o dom, pozostawiony bez opieki, stanowczo oświadczyła, iż nazajutrz, skoro świt, wyruszą z powrotem. Kuzyn Samuel postanowił im towarzyszyć dla pomówienia z babcią o projekcie jazdy na północ. Wistocie zaledwie słońce się ukazało, stary kwakier, dosiadłszy ogromnego siwego konia, który równie uroczyście kroczyć się zdawał po ziemi, jak i jego pan, i zaopatrzywszy Pozy w przejeździe przez miasteczko w pakiet słodyczy, ruszył w ślad za podróżnemi.
Drogę odbyto bez żadnych przeszkód, a pod wieczór zajechano do domu.
Zaledwie ciotka Debby rzuciła wzrokiem na babkę, zaraz spostrzegła, że stało się coś nadzwyczajnego...
Staruszka z opuszczoną na piersi głową siedziała bezczynnie z założonemi rękami; pończocha jej upadła na ziemię, a Blot bawił się kłębkiem, goniąc go z kąta w kąt.
Dora zbladła i zmieszała się, spotkawszy surowy wzrok ciotki.
— Cóż, u Boga, stało się tutaj? — spytała, wchodząc.
Z najciemniejszego kąta pokoju podniosła się drobna postać z rozczochranemu włoskami i krezką na bakier. Twarzyczka zrozpaczona tonęła we łzach, a sznurki od trzewików wlokły się rozwiązane po ziemi.
— Obrzydliwi buntownicy przyszli... i powiesili Blota... — mówił Puk, zanosząc się od płaczu. — Kapitan King wyskoczył ze stogu.., aby go obronić... zabrali go... i powieszą go zamiast Blota... Kazał ci powiedzieć, ciociu Debby... że jestem bohaterem!... O! Boże! mój Boże!...
I mały bohater, rzuciwszy się na szyję wiernej Pozy, dał na nowo folgę żalowi swemu.
Trudno opisać uczucia ciotki Debby, gdy z ust strapionej babki usłyszała całą historję zbrojnego napadu na dwór i uprowadzenia więźnia, który tak szczerze przypadł jej był do serca. Łzy tem gorętsze, im dłużej tłumione, łzy niewysłowionego oburzenia zwolna płynąć zaczęły z jej oczu.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.