— Przyjacielu — przemówił stary kwakier, prostując się, lecz nie zdejmując kapelusza — Daisy Russel życzy sobie mówić z tobą.
Powiedziawszy to, usunął się na bok, nie mieszając się już do rozmowy.
— Zechciej pani usiąść — rzekł wódz.
Marjorie, podniósłszy głowę, spotkała badawczo zwrócony ku sobie wzrok czarnych, ruchliwych oczu, osadzonych pod krzaczastą i siwiejącą brwią. Drugi wojskowy, w generalskich szlifach siedzący opodal, patrzył też na nią ciekawie.
— Wolę stać — odparła, a usta jej łagodne przybrały dawny wyraz stanowczy. — Przyszłam zapytać cię, panie generale, o oficera unji, którego pułkownik Hayes przyaresztował wczoraj w majątku pani Frost. Czy znajduje się on w pańskim obozie?
— Jeżeli pani mówisz o szpiegu Rogersie, to on jutro rano osądzony zostanie na mocy praw wojennych — odparł wódz. — Jest to jedyny więzień, którego mam na myśli... choć nie... Zeszłej nocy przyprowadzono jakiegoś generała... czy to o niego pani pytasz?
— Nie — zaprzeczyła Marjorie; — mówię o oficerze, aresztowanym przez pułkownika Hayesa, i gotowa jestem złożyć przysięgę, że on nie jest tym, za którego go panowie bierzecie.
— Czy tak? — niedowierzająco uśmiechnął się wódz — i jakiż dowód masz pani na to?
— Ten tylko jeden — odparła, blednąc nieco — że szpieg Rogers znajdował się jednocześnie na plantacji pani Frost, choć ona nic o tem nie wiedziała. Ja to dopomogłam mu do ucieczki i wczoraj odprowadziłam go w bezpieczne miejsce.
Groźne przekleństwo zawisło na ustach wodza.
— Uczyniłaś to pani i ośmielasz się mnie o tem mówić?!
— Jechałam bez wytchnienia osiemnaście mil po to tylko, aby ci to powiedzieć, panie generale — czystym i dźwięcznym głosem wyrzekła młoda dziewczyna, patrząc nań śmiało nieustraszonemi oczami, w których przebijała cała szlachetna moc jej poświęcenia. — Czyż mogłam znieść, aby niewinny człowiek poniósł haniebną śmierć zdrajcy i nie otworzyć ust w jego obronie?
— Czy więzień jest krewnym pani? — grzecznie zapytał drugi oficer, składając pióro, którem coś pisał na papierze.
— Może narzeczony? — wtrącił wódz.
Krew trysnęła na spokojną i bladą twarz dziewczęcia.
— To nic niema do rzeczy... — odparła z godnością.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.