Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to poco? — przekomarzał się sędzia. — Czy mi nie ufasz?
— Przeciwnie, ojcze — odparł Rex, — ale czy myślisz, że cię puszczę samego? Gerylasi grasują po lasach, a podróż w tych warunkach przedstawia wiele niebezpieczeństw. Poproszę jeszcze generała, aby nam dał kilku ludzi do eskorty.
— Dobrze więc; to oni zaopiekują się mną w drodze, a ty zostań i pielęgnuj generała.
— Siostra miłosierdzia uczyni to lepiej ode mnie... — rzekł Rex, spotkawszy uśmiechnięte spojrzenie ojca. — Zresztą, ty, ojcze, potrzebujesz przewodnika... i... ja sam powinienem podziękować mojej wybawicielce.
Ale wróćmy do młodej naszej bohaterki, którą przyjaciel Hicks odwiózł bezpiecznie do domu. Gdy minęło wzruszenie, podtrzymujące jej energję, młode dziewczę uczuło opuszczające ją siły, wyczerpane długą i nużącą jazdą. To też, słaniając się prawie, upadła w wyciągnięte ku niej ramiona ciotki Debby, która wraz z całą rodziną i służbą wybiegła na jej spotkanie. Zaprowadzono ją na górę i śpiesznie położono do łóżka, gdzie wszyscy, nawet skruszona i żałująca Dora, usługiwali jej na wyścigi, podając jej różne przysmaki, jakgdyby była zagłodzona.
Podróż na północ została w zasadzie zatwierdzona, gdy najniespodziewaniej pojawił się oddział gerylasów, którzy choć nikomu nic złego nie uczynili, ale splondrowali cały dom od strychu do piwnicy.
Ciotka Debby i Katon winszowali sobie w duchu, iż starą, kosztowną porcelanę i srebra rodzinne zakopali w lochu. Babcia, ukrywszy w kieszeni papiery wartościowe, nie poruszyła się ze swego krzesła przez cały czas trwania grabieży, a powaga i spokój matrony tak zaimponowały nawet tym grubym i nieokrzesanym naturom, że nikt nie śmiał jej niepokoić.
Gdy nareszcie cała gromada, zrabowawszy, co się dało, drób i bydło, wyniosła się do lasu ze swoim łupem, zabrano się energicznie do pakowania tego, co pozostało nietknięte. Dzieci, ciesząc się nadzieją podróży, kręciły się po pokojach, zawadzając każdemu, przyczem dostało się im kilka szturchańców od ciotki, zniecierpliwionej do żywego.
Wtem przed samym wieczorem tętent koni odezwał się przed gankiem. Ciotka Debby wybiegła zobaczyć, czy to nie gerylasi wracają; ale po chwili głos jej wzruszony, choć zawsze energiczny, zabrzmiał donośnie na korytarzu.
— Daisy, Daisy, chodźno tutaj prędzej!