Marjorie spłakała się z rozczulenia nad tym listem. Łzy i uśmiechy tak szybko teraz zmieniały się na jej twarzy, że sędzia, chcąc jej oszczędzić zbytecznych wzruszeń, przyśpieszał podróż, o ile mógł.
W Seybruk zastali czekającą na nich karetę wraz ze starym Robertem.
— To ona! — zawołał starzec — to ta sama twarzyczka, którą widziałem dzieckiem... Pani nasza młoda wraca do swego prawowitego dziedzictwa! Niech ją Bóg ma w swej opiece!
Sędzia, wsadzając Marjorie do powozu, uczuł, jak silnie drżała, a chcąc oszczędzić jej nowych wzruszeń, rozmawiał całą drogę z Rexem, tak że nawet nie spostrzegła wśród wzrastającej ciemności, gdy powóz zatoczył się przed ganek w Craignest.
— Oto ją pani ma! — wesoło zawołał sędzia do biegnącej naprzeciw nich pani Randolph.
W jednej chwili Marjorie uczuła ciepły uścisk zarzuconych na jej szyję ramion, i obie kuzynki, płacząc i śmiejąc się zarazem, padły sobie w objęcia.
— Chodź tu — zawołała Wirginja, pociągając ją za sobą do małego gabinetu. — Dlaczego patrzysz dokoła z takiem przerażeniem? Uspokój się, mój aniołku — prosiła, przygładzając jej złociste, nieco rozrzucone włosy.
Ale w miarę jak oczy Marjorie nawykały do światła, wyraz przestrachu zdawał się jeszcze potęgować. Twarz jej bladła i czerwieniała kolejno.
— Patrz pan! — krzyknęła nagle, chwytając konwulsyjnie dłoń sędziego — czy widzisz... tego ptaka... tego szarego ptaka nad drzwiami? A ten pokój... to ten sam, w którym ten starzec siwowłosy odtrącił mnie od siebie. O! czemu... czemuście mnie tutaj sprowadzili?!...
Wirginja spojrzała przestraszana na sępa, który ponad wejściem rozpinał szpony swoje i martwe skrzydła, rozpostarte do lotu; ale zanim zdołała coś odpowiedzieć, głos, pełen niewypowiedzianego wzruszenia, głos, w którym odbijała się cała tęsknota rodzicielskiego serca — zawołał nagle:
— Marjorie! dziecię moje drogie, ukochane!
Marjorie widziała jak przez mgłę, że jej się usuwano z drogi, ale stała jak przykuta do miejsca, niezdolna postąpić kroku...
Więc to był jej ojciec, ten piękny, wysoki, okazały mężczyzna, z luźnym rękawem, spiętym na walecznej piersi!
Lśniący łzami wzrok córki spoczął na pobladłej twarzy i zwróconych ku niej oczach, promieniejących niewysłowioną miłością.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.