14
— Doktorze! zostawmy to, proszę. Lepiej myślę zrobisz zdejmując przemoczony płaszcz i rozwieszając nad ogniem.
— Niech i tak będzie — odparł trochę zmieszany, zdejmując wierzchnią zarzutkę, którą następnie rozpostarł między łatami pod okapem. Dopiero teraz ujrzałem dokładnie młodego mężczyznę o twarzy pięknej, okolonej bujnym, ciemnym zarostem. Czarne, błyszczące wewnętzną energią oko zdradzało odwagę i stanowczość. Wytworne, lecz bez wyszukania ubranie uwydatniało silne i zgrabne kształty Cała postać oddychała jędrną niespożytą siłą młodości i szczęścia. Pogoda wyniosłego czoła i młody, zdrowy uśmiech przewijający się chwilami po wąskich ustach świadczyły o tem wymownie.
Patrząc nań doznawałem najrozmaitszych uczuć. Jedno przecież wybiło się ponad ten nieokreślony chaos. Oto czułem, że coś mnie z tym człowiekiem wiąże: a taka niewidzialna, podziemna struna; ogarnęła mnie niepojęta ku niemu czułość i pieczołowitość. Było w tem coś niezwykle wstrętnego: niby rozczulenie kata nad swą ofiarą. Chwilami ostry ból i litość dojmowały mi nieznośnie, wkrótce jednak ustępowały przed przemożnem uczuciem pierwszem. Złośliwy kurcz wykrzywił mi twarz, fałdując ją w szatański, demoniczny półwyraz.
Doktor tymczasem przytoczył do ogniska krąglak i usiadł naprzeciw rozgrzewając zsiniałe od chłodu ręce.
Chwilę zaległo przykre milczenie tylko ogień skwierczał zgryźliwie, szepleniły szumowiny drew... W tem ciszę rozdarł przenikliwy głos puhacza, przewlekły, zawodzącą skargą...
— Czas już! — przecwałowało mi przez mózg w szalonym pędzie i zapadło w pomrokach duszy.