Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

18

nachyloną nad gościńcem u wejścia do sioła. Tuż pod krzyżem wiła się szarym skrętem samotna ścież; odbiegła szosy i pruła wązką krajką darń wygonu. Wstąpiłem na koleinę z niewytłómaczoną ciekawością, dokąd też zawiedzie. Żelazna zaduma zagnieździła mi się w duszy, że nie byłem zdolny patrzeć na cudny wieczór, tylko z uparcie wbitym wzrokiem w szarzejącą u mych stóp drożynę dążyłem przed siebie bez celu. A ścieżyna to biegła przed się prosto, to kluczyła na prawo, na lewo, w zygzak, znów wyprężała się pod linię i bielała, bielała bez końca Kiedy nagle podniosłem głowę, miałem o parę kroków przed sobą parkan jakiegoś wielkiego ogrodu, czy parku.
— A tak — pomyślałem — widocznie okrążyłem go po drodze i teraz zaszedłem z tyłu.
Domysł mój sprawdził się, gdy po chwili spostrzegłem w parkanie małą furtkę. Była lekko odchylona. Pchany niepojętą siłą otworzyłem ją na oścież: stare rdzą przeżarte zawiasy zgrzytnęły sucho zgryźliwie... Wszedłem do wnętrza. Uczucia, które wtedy wstrząsnęło posadami mej duszy, nie zapomnę nigdy. Rzecz szczególna: miejsce to wydało mi się znajome, nawet bardzo dobrze, choć byłbym przysiągł, że je pierwszy raz w życiu widzę. A przecież.. Było w tem wszystkiem coś więcej: oto po prostu czułem się u siebie t. j. właściwie na miejscu: znalazłem. Ale co, z tego sam sobie sprawy zdać nie umiałem. Równocześnie gwałtowny niepokój, który mnie już od miesiąca trawił, ustał nagle. Natomiast ogarnęły mnie pewnego rodzaju chłód i zawziętość. Czasem tylko na mgnienie łyskawicy przebijał skrzepłą skorupę strach, że sztywniałem mrozem ścięty. Lecz