20
się krępe jawory, lipy miodowym tchem wonne, leciwe, osędzieliną mchu otulone dęby-brodacze; pomiędzy krzami skrywała wstydliwie biały srom brzoza.
Z podcienia jesionów wychylał się zgrabnie z bierwion sosnowych sklecony chłodnik. Po poprzecznych kratach pięło się dzikie wino z ciemnoczerwonym odcieniem liści.
Zaglądnąłem do środka: mały dębowy stolik otoczony z trzech stron ławeczkami, na nim porzucona pełna smaku robótka, parę motewek atłasu, obok na ławce talerzyk z resztą ciastek, duża, czarnooka lalka w kącie; zapach perfumy w powietrzu, czy z koronkowej chusteczki zapomnianej na stole.
Usiadłem znużony włóczęgą. Teraz dopiero zwróciła mą uwagą ukryta pod stosem nitek jedwabin książeczka. Otwieram:... pamiętnik, pismo drobne, kobiece, ostatnia kartka świeżo zapełniona...
— ...mój Boże! jaki też ten Stach kochany, lepszy nawet niż przypuszczałam niegdyś... Jutro jedziemy do... do... zgadnijcie!... nie wiecie? To powiem: daleko, daleko, bo aż do Neapolu, — do kąpiel. Zobaczę morze. Morze wielkie, straszne, piękne. Jedziemy na całe długie trzy miesiące. Ciocia Zdzisia była tam przed rokiem i powiada, że pobyt śliczny, upajający. Poczciwy Stach! on to wszystko dla mnie robi. Mówi wprawdzie, że mu wyjazd koniecznie potrzebny dla zdrowia, ale ja już to wiem... Biedak tak się w ostatnich czasach namęczył... Lecz dziaduś obiecał przyjść z pomocą. Nieoceniony dziaduś! — Podobno jednak najbardziej z nas wszystkich uradowana Lutka. Gdy jej pierwszy raz powiedziałam, że wybieramy się nad morze, dziecina podniosła na mnie słodkie oczęta z zapytaniem, co to takiego morze.