Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.



Nad Castro de Brocadero rozwiesiła dziko zmierżwione zapony chmur wietrzną jesienna noc. Luty wiatr przedarłszy się przez szczerbate piły Pico Nevado wpadał piekielnym gwizdem pomiędzy rozchybotane szczyty drzew, okrążał zamek korowodem poświstów, osaczał zewsząd rozjuszonym skowytem. Chwilami rozpruwały się skleszczone w uścisku ławice chmur, by odsłonić seledynową tarcz księżyca: na moment wynikały z pieczar nocy krzepkie narożniki, wydłużały się ukośnym biegiem bastyony, stożyły śmiałym rzutem w niebo iglice wież. I znów wsiąkało wszystko w niezgłębione ciemności. Tylko gromada puhaczy wyrywała się z pod murowych wyziorów i z złowrogim skwirem tłukła o skały...
W smukłem, gotyckiem oknie narożni pełgoce nikłe światło: nie śpi pan grodu, czuwa Don Alonzo de Savadra. Zegary zamkowe dawno już wydzwoniły dwunastą, dawno już przebrzmiała na wieży mosiężna fanfara północy złamana w tysiączne podźwięki o drapieżne graźnie...
Do pańskiej komnaty wszedł srebrnowłosy majordomo, czystej krwi hidalgo, przyjaciel i sługa. Oddawał klucze:
— Czy mam przyzwać szatnego sennor?