Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.
29

o szerokim rozmachu, piersi jak puklerze, u dołu — głowy dziwnie wysubtelnione, oczy zawleczone mgłą przeduchowienia pociągłe owale ascezy...
Zatrzymał zwrok u samego spodu i długo, długo wpatrywał się w wizerunek przedostatni: Olivareza, brata — przyjaciela.
Jakże odbija ta młodzieńcza tryskająca pełnią sił życiowych twarz od swych wybladłych, zmęczonych sąsiadów. Hm... hm.. Olivarez Olivarez..
Popadł w zadumę.
Tak, to prawda. Starszy brat stanowił istotnie pod każdym względem dysharmonię z końcową linią Savadrów. Jak gdyby w nim ród chciał rozbłysnąć po raz ostatni przepychem byłej tężyzny, zamigotać raz jeszcze minioną świetnością. Więc zogniskował resztę soków, wyprężył twórcze rodnie i wydał doskonałego człowieka. Bo w pojęciu Don Alonza brat zawsze za takiego uchodził. Żywo pamiętał tę smukłą, męską postać z kruczym zarostem, te ogniste, namiętne oczy i ruchy przepojone wykwintem i rycerskością. Olivarez był dzielnym jeźdzcą Gdy na swym karym arabie przejeżdżając ulice miasta rzucał płomienne spojrzenia z pod zapuszczonych kres sombrera, zapełniały się okna i balkony postaciami kobiet, tysiące palących oczu sennorit odprowadzało go z tajonym zachwytem.
Dzielny był! Gdy raz w Madrycie runął rozwścieczony buhaj na zbladłego toreadora, Olivarez lekko przeskoczywszy baryerę, utopił kordelas po rękojeść w sercu bestyi.
Obok przymiotów fizycznych górował wybitną inteligencyą. Mimo młodego stosunkowo wieku wyrobił sobie dość oryginalny pogląd na życie i jego zagadki. Szczególnie lubiał dysputy na temat bytu pozagrobowego. Nieraz gdy przez żaluzye przece-