Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

36

zasuwę i wyjął z głębi wielki, kilkakroć zazębiony klucz. Teraz począł badać uważnie kamienną posadzkę skrytki, ułożoną w kwadratowe tafle. Jedną z nich znać lekko założoną odrzucił na bok bez wysiłku. Tędy prosto już wiodły podziemne schody do grobowców. Ostrożnie, ściskając drzewce żagwi zeszedł po stopniach w dół, zapuścił się w wązki korytarz i zatrzymał przed ciężko ukutemi wrzeciądzami. Wprowadził wyimki klucza w zamek, obrócił dwukrotnie i pchnął...
Gwałtowny pęd zduszonego powietrza buchnął z wnętrza i zagasił światło. Szczęściem okazało się już zbędnem, bo cały grobowiec jasno oświetlał blask miesięczny wdarłszy się tu przez elipsoidy okien u szczytu.
Odurzony, ledwie przytomny zastanowił się de Savadra na progu. Przed nim po niszach wykutych w granitowej opoce spoczywali przodkowie w swych świetnych połyskliwych trumnach. Nic — tylko szereg trumien i stalowy pląs księżyca niby sypki dźwięk przesiewanego srebra — nic — tylko dzwoniąca cisza śmierci, mistyczny poszmer zaświatów...
Powoli odzyskał spokój. Nisza Olivareza, ostatnia na kraju pod samem oknem była w tej chwili cała wysrebrzona poświatą miesiąca, przestronna i jasna jak w dzień.
Zbliżył się. Odrazu uderzyła go w nozdrza dziwnie miła woń, rozlana w tej części grobowca. Równocześnie wyczuwał jakąś szczególną, odrębną jej atmosferę, którąby najlepiej określić nazywając środowiskiem Olivareza. Tak — ten niepojęty dlań nastrój czy duszę miejsca takiem jedynie określeniem można było choć w przybliżeniu oddać. Nazwa ta, podobne ujęcie rzeczy nasuwało się prawie odruchowo, płynęło samorzutnie z głębi jestestwa bez