mieni liznęło ściany i powałę izby i rozkociło się po silnie ubitej podłodze.
W świetlicy roześmiał się wielki, biały dzień... Sosnowe dźwirze komory skrzypnęło i mrocznej czeluści wysunęła się kraśna czarnobrewa. Lśniące, krucze włosy ściągnięte niedbale przy głowie czerwoną zawiązką staczały się po ramionach ku ziemi w miękkich zwojach. Ociężała od snu poprawiwszy zmięty w nieładzie gorset wyszywanej koszuli przysunęła dziewczyna stojącą pod ścianą ławę do okna; usiadła cała skąpana w złocistem świetle poranka. Prawą ręką ujęła w połowie włosy i zaczęła je przegarniać grzebieniem. Promienie grały w bujnych skrętach pławiły w gorącej rozkoszy ciężkie sploty, z pieszczotą prześlizgiwały się po odchylonej za każdem żywszem targnięciem twardej, jędrnej piersi dziewuszej. Nuciła jakąś namiętną dumkę goniąc wzrokiem po sperlonej rosą lewadzie, co przez szyby widniała; z świeżej murawy biegło spojrzenie na szumiący świtową pogwarą bór, zwieszało się z konarów na konary, wnikało w czerniejącą tajemniczo głąb...
W komorze odezwał się suchy kaszel, a po chwili utykając na sękatym kosturze ukazała się brzydka starucha. Młoda nie odwracając głowy nuciła bez przerwy. Wiedźma koso spojrzała na córkę i coś mamrocząc zdjęła z przypiecka pęk suchego ziela, pokruszywszy je na drobne kawałki włożyła do glinianego garnka i zasunęła w piec; potem rozpaliła pod spodem małe ognisko. Przez cały czas mruczała bez ustanku wysuwając pomarszczoną pokrytą brodawkami żuchwę.
Magda zeźlona była tego rana okrutnie. Nie wiodło jej się. Onegdaj Antoszce kowalowej tak
Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.