Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

się pojawił, aż tu gromadami poczęli się do tego zatraceńca zlatywać a przeciskać, a bez mała na kolanach zaklinać, by pomagał, w doli nieszczęśliwym. I uzdrawiał! I co za choróbska wyganiał precz, że nogą nie postały w ciele. Bolaki, strupy, wrzody przemierzłe, co od lat gnoiły i ropiały, że ciało marniało i kawalcami całymi gniło i rozpadało się, strupieszałe gnaty, ociekłe krwią spiekłą opuchliny... A powiadali wsiowi, że i złego, który rzuca ludźmi, przepędzał za światy dyabłu na zgryzotę, ludziom biednym na pociechę w tej żywota udręce. Mocnym go zwano, bo i siłę niepomierną miał i krzepkość w duchu. I czuła Magda ku niemu i nienawiść taką, żeby go tymi spróchniałymi zębcami na pasy ozdarła, a tymi pazurami oczy wyłupiła — i strach taki, że ilekroć przypomniały jej się te oczy ciche i spokojne, sinym blaskiem świecące niby ta ustała woda wśród boru, to ziąb jej nieznośny chodził po starych kościach i trząsł bez miary, że jako czerw podły zwijała się w kłębek i dygotała wyschłym szkieletem. Mocarz był a ona ot zwyczajna baba, co ludzi zamawianiem i czarami tumani. Aleć właśnie dlatego postanowiła go zetrzeć na proch, żeby i ślad nijaki po nim nie postał, ni cień marny. A sposób znalazła; pół roku się głowiła i nalazła: mądra baba była — nie darmo Magdą-Liszką zwano.
Zwiedziła się o nim przeróżnych rzeczy, nasłuchała niejednej gadki, co głuchym posłuchem po siole błądziła. Bo z samym z blizka pogwarzyć trudno było. Chorych przyjmował tylko przed południem a całą resztę dnia zaszywał się jak dziki zwierz w swym jaworowym ostępie i nie przypuszczał do się nikogo: ani starego Marcinka — przewoźnika, co mieszkał na przeciwnym brzegu