Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie siły i ujął w obie dłonie jego głowę: darmo... leżało obojętne, nieczułe na to niegdyś tak piorunujące dotknięcie. Pół martwe, zsiniałe oddał matce. — Poczęła nań miotać najzjadliwsze obelgi, aż ją odprowadzili starsi. Wtedy rzekł do okalającej go gromady:
— Ostawajcie z Bogiem ludzie dobrzy i poniechajcie mnie... skruszyła się moc moja...
Odeszli. Zdala jeszcze słychać było szmer głosów, brzęk odkręcanego łańcucha, raz urągliwy śmiech zahuczał... Potem miarowy plusk wioseł i... zgłuchło...
Wawrzon pozostał sam.
— Spełniło się... powtarzały bezdźwięcznie wargi.
— Spełniło się... zagwizdał w przelocie wiatr i utknął w sitowiu..
— Spełniło się... zaszemrały wody i pociekły dalej..
Nieznośny ból zagnieździł się pod czaszką i parł o ściany. Czasami myślał, że mu ją w spoiwach rozsadzi, w szwach porozluźnia. Olbrzymi dzwon zawiesił ktoś i bił spiżowem sercem na trwogę. Rozpętała się w głowie potworna wirownica i gnała, gnała bez tchu, bez postoju... Rozszalałe sprychy ociekały kipiącą krwią, co siklawą zalewała mózg...
Z trudem opanował się. Osądził jasno: tamto... stracone!.. bezpowrotnie, beznadziejnie. Trudno... dola chciała... Została ona...
Hej! Hej! dziewo umiłowana tyś mi moc zabrała, stopiła w błędnym ogniu niesytych żądz, krzepkość duszną zwlekła zwarzyła krew... Hej! hej! przyłożyła biała rączka topór pod zielony