Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

dąb... Niech tam!.. byleś mię jeno miłowała... Jabym dla cię w kawalce się pokrajać dał... Niech tam!.. byleś ty mi się nie odmieniła miłośnico moja!..
Teraz już ostaniemy razem czekać dnia onego, kiedy kostucha — matula w dziewosłęby przyjdzie... Ja cię na ręku nosić będę gołąbko biała tak mocno przyhołubię... Jeszcze starczy sił.. poźrzyj! przestronne piersi mam, jest się gdzie przytulić... Ja ci z pod nóg ciernie i osty wyplewię, kamienie na miałki zetrę piarg i drogę kwieciem uścielę.,. Jeno rękę daj!.. Jać w przygodzie stanę — w przyjazne skryję ramiona... jeno mi się zwól!.. zorzo ty jasna!..
I poszedł ku chacie żądny pocałunków, paru dobrych słów. Przed chatą nie było nikogo. Żaden szelest nie nadchodził z wnętrza.. śpiesznie wstąpił w świetlicę. Była pusta i głucha. Rozglądnął się po ścianach i zadrzał!.. obrazy poznikały... W miejsce nich wyzierały gwoździe, najeżając czarne głowy... Wyciągały ku niemu swe długie szyje, zbliżały tuż pod same oczy i znów drocząc się wślizgiwały w deski...
Naokoło znać było wielki nieład. Skrzynia z rzeczami Rozalki rozdarta na oścież przykro uderzała w oczy opustoszałem wnętrzem. Parę łachmanów walało się po toku, w kącie rozbite w pośpiechu źwierciadełko... pod ławą od wczoraj wypuszczona z rąk zżółkła książka...
Z rozdzierającą ciekawością patrzał dalej... Na progu porzucona wstążka krwawiła jedwabiem...
Przeszedł w sień. — Drzwi z tyłu wywalone z taką gwałtownością, że górna połać wypadła z zawiasów i zwisła...
Na ryglu strzępy zapaski...
Pojął...