— Odbieżała... odbieżała...
Wrócił do świetlicy. Na stole leżał wykręcony w wężownicę sznur, którym Rozalka zwykła ściągac skrzynię...
— To dla mnie..
Bezmyślnie wziął go do ręki, ułożył pętlicę, zawęźlił w supeł. Stanąwszy na zydlu przytwierdził pętlę do belki, założył na szyję... pchnął zydel daleko pod okno...
W izbie zarzęziło...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dobiegało południe. Cicho było na Jaworznym ostrowie, cicho i sennie. Żar lał się strugami z pobladłego nieba. W skwarnem powietrzu przeciągały bez głosu rozognione południce. Ciepły ciąg szedł ze dwora, wnęcał się do chaty, przepływał wązką sień i wypadał drugą stroną w sad... W górze strażowały zesztywniałe drzewa. Po rozpadlinach, w szparach gruntu popadanego w drobne żyły, po wykrotach słońcowały się pstre zwinki... Para padalców wysunęła się z kryjówki i pozwijała oślizgłe przeguby w dwa czerniejące na piasku pierścieńce. Tu i tam świerszcz jęknął, konik zaćwierkał... W nadrzecznych krzach tęsknił samotny głos wiwilgi...