A miał wrócić o zmroku drogą, co hań się wije ku miastu.
Przyczajił się Wonton, przywarł do ziemi strażując kazirodnej miłości. Bo taka wola Ostapa, młodszego brata
Dziwnie przemożną miał władę, że nie lza się było Wontonowi przed nią uchylić, swobodną piersią odetchnąć I nie byłoć to miłowanie braterskie, serdeczne — Bogać tam! — Jeno się go bał czegoś okrutnie i truchlał na jadowity błysk tych źrenic ciemnych, migotliwych niesamowitym żarem Chmurzyła się w nich dzika moc i skuwała mu wolę, że ni kroku nie ważył postąpić.
Wonton miał serce śmiałe, nieulękłe na śmierć i przygodę i niejednemuby dogodził: mocny był, w barach rozłogi, śmigły — nie byle kogo się uląkł. Przecież, gdy Ostap wpoiwszy weń połyskliwe swe ślepia cichym a przykazującym głosem coś mu prawił, słuchał przystając mimo woli. Nieraz bywało niema go parę niedziel doma, zwyczajnie na zarobkach — myślałbys, że się trocha odetchnie, z pod ciężkiej ręki wychynie.. darmo! Wonton nie śmiał przeciwić się bratu ni tem pomyśleniem marnem, co w tajni dusznej się nurza, zakryte mglicą, roztratne, ni tą płoną chęcią.
Przeczże?.. Dlaczego?..
Nie wiada... Może, że miał duszę wierzącą...
A był ci Ostap człek mały, przysiadły i wątły; siły u niego w członkach nie było nijakiej, jeno w oczach żglił się trawiący, niby cień czerwieńce biesowe na uroczyskach podleśnych. Żarzyło się tam coś, mrzyło zielonym ognikiem obłędnie, paląco, urocznie.
Sprawiedliwie też powiadali ludziska, że człek ten ni Bogu świeczki nie zażegł, ni dyabłu ogarka.
Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.