Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

Na próchno was zmiele, na rdzawe, na stęchłą, zbutwiałą czerwotocz!..
Bezrolni najmyci, zesłańce!..
Niech dzień ten w czas swój zachodowy przeklęty święci dla was skon... w ten dzień, za rok, w odwieczerz pomrzecie oba!..
...Chi, chi, chi! — zarehotał urągliwie Ostap.
— Słuchaj ty głupi stary, nie wierzę ni w ciebie, ni w klątwę twoją. Chi, chi, chi!. Pójdź Wonton!. cóże tak dygotasz jak osika na wietrze? Pójdź — ino a nie wierz mu, mówięć, nie wierz mu, bo... at!.. co gadać... ino się nie przyostawaj!..
Szarpnąwszy brata za świtę, pociągnął na gościniec...
A był to dzień Ofiarowania Przeczystej Panienki, gdy już liście rzęsnym pokotem zalega, słonko u stoku się waży, a po polach, po szerokich porozwiesza mgławe czechła jesienny, cichy smęt...
Nagle skądś, z pod ziemi zerwał się wicher mocny, zagonny, opasał zeschłym różańcem liści, zgarnął w lute pazury sypkie pięstugi piachu i cisnął im w twarz na odchodne..,
Słonko gdzieś z nagła zapadło i poćma gwałtowna, jesienna zapuściła na świat grube, nieprzezorne rańtuchy,
Zawyło po raz wtóry, zaniosło kurniawą i rozhulała wichrzyca...
Znacie jesienne nawałnice, gdy po rozłogach drzewa w przekłonach się chylą, gawrony w kruczych korowodach kraczą, rozełzawi się strugami dżdżu rozmokły, nudny świat?.
Znacie chery poletnie, rozkiełzłe, gdy po chojarach biesy się kołyszą, po wiatrowiskach jędzony