Rzadkoć i nieochotnie puszczali się ludziska tym zawodnym wykrotem, chyba że na czasie zbywało a pośpiech przynaglał. Właśnie widniał żywo, zatopion w powodzi słońcowej, jak skrzącą zaworą sprzęgał skalne wirchowiska.
Po brzegach wgłobiły się w opoczyste podglebie szaroty, zazierały w otchłań nieulęknione badyle czartopłochu. Drapieżna krasa była i twarda. Nie dziwota: orłowe grodzisko.. Znagła na grzbiecie od lewicy ozwały się wartkie stąpania i głosy; ludzie widno nadciągali ku perci. Jakoż i przyspiali niebawem zamajaczywszy w żlebowej gardzieli. Odprowadzał Wonton Ostapa na gody, jakie miał nazajutrz z gospodarską dziewką odprawiać a że już spóźniona zdała się chwila, zasię przed weseliskiem trza było jeszcze coś niecoś przyładzić, przeto rzucili się przełęczą z kiełza przemierzając drogę.
Młodszy szedł w poprzód cały w pośmiechach, zradowany szczęsną żeńbą — Wonton z nawisłą głową z zapamiętaniem jakowemś nasladował kroki bratowe.
Lica schylonego widać nie było ni oczu, lecz kiedy od czasu do czasu prostował się w górę, postrzegałeś twarz ziemią bardziej niż ludzkiem ciałem patrzącą, w jagodach, zapadłą jamami, przeżartą. Tylko źrenice mu pełgotały gromnicznem światłem gdzieś głęboko, głęboko w jaskiniach oczodołów. We wsi gadali, że człek to już strawiony do przyciesi. Bo i prawda: ostatkami gonił...
Dziwnie bo, dziwnie bywa na tym tu ziemskim postoju i przeróżne ludziska snują się po obłędliwych lasach świata tego.
Idzie ci człek, idzie niby narokiem, aż tu się nie opatrzy, gdzie i poco zawitał. Na pokaz własnowolny, a w rzeczy jako to łątko konopne, wia-
Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.