Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się.
Zanim dzwonnik znalazł siły na odpowiedź, księdza Pawła już w sali nie było...
Tymczasem na dworze wyjaśniło się na nowo i księżyc kończył przerwaną wędrówkę.
Muzyka gdzieś się wyniosła ludzie porozchodzili. Tylko po kątach drzemali podróżni w oczekiwaniu na pocztę.
Sebastyan głucho patrzał w sufit nie zwracając uwagi na Martę, chociaż usiłowała bezskutecznie wywieść go z ociężałej zadumy.
Tak minęło parę godzin
Nagle zagrała trąbka do odjazdu. Powstał jak ze snu i pod pozorem, że idzie umówić się o miejsce, wyszedł z austeryi. Za bramą skręcił ku miastu; pędziło go w stronę fary.
W pół godziny był na miejscu. W kościele świeciło się: ujrzał nikły blask świecy przez otwarte podwoje. Jakby tylko chcąc coś stwierdzić naocznie zajrzał do środka.. Przykro zaśmiał się:
— Wiedziałem.
Ołowianym krokiem skierował się ku dzwonnicy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Była może trzecia nad ranem i kury już piały trzykrotnie. Nad miastem wyciągała leniwe ramiona przedświtowa cisza, poszczekiwały psy spuszczone z łańcuchów, przecierały się mgły nad rzeką. Z dachów ściekały sennie łzy dżdżu nocnego, w kadziach chlupotała mętnie deszczówka. Na wschodzie gwiazdy wtapiały się w błękit...
Wtem jęknął głos dzwonu: samotny, ochrypły.. Ktoś bił na trwogę. Już dwa grały, trzy... wszystkie Szły w ulice spiżowe tarcze dźwięków i uderzywszy o się z gruchotem roztrzaskiwały o mury... Nowe kłęby rozdrganego powietrza, wściekły rozmach