Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/100

Ta strona została przepisana.

Piotr Zienkiewicz, właściciel Nonplusu przystanął na wytartym, kamiennym stopniu przed furtą swojej fabryki i patrzał w słońce.
Od śmierci żony miewał takie chwile dziwacznego zagapienia. Wśród roboczego dnia przystawał nagle zamyślony, niewidzącemi oczami przybity do jednego punktu i krętemi drogami, w słońcu, w chmurach, w ceglanym murze sąsiedniej fabryki szukał odpowiedzi na to, co już dawno nie obchodziło nikogo więcej, chyba Stefanka, albo matkę Jasi.
Tak stał z dziesięć minut. Tyle, ile trzeba dla jednego, żeby nałożyć i wyjąć trzy tuziny małych grzebyków, zwyczajnych, z najgorszego, zielonkawego rogu, z grubemi zębami po jednej — i cienkiemi, drobnemi po drugiej stronie. Ludowe grzebyki, które w śródmieściu sprzedawają pod ścianami domów ślepcy.
„Po dziesięć groszy — najlepsze — rogowe“.
W szlifiarni tuzin jest droższy, nie trzy grosze, lecz siedem, ale trwa dłużej. Wszystko na akord. Promienie słońca przeciekają przez szyby porosłe kurzem, potem złociście rozpylają obłoki pyłu. Ludzie nie podnoszą oczu. Prędzej. Stefan Pietrzak jeszcze wciąż nie doszedł do dawnej normy. Odzwyczajenie. Obok u Wójcika, grzebień półtora razy prędzej obrócony miga jak zielony płomień.
Za pięć dwunasta na podłużnym zegarku z ciemnym cyferblatem, rzemykiem związanym z przegubem dłoni, szarpnęło Zienkiewiczem, oderwało go od

96