Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/101

Ta strona została przepisana.

słońca głębokie westchnienie syreny Be-Te-Ha. Za nią tuż odezwał się basem Olkowski.
Potem cienko, urywanie Nonplus. Uszom zabrakło miarowego szumu. Zienkiewicz zszedł ze stopnia.
Kobiety w chustkach i dzieci, postukując po zmarzniętych grudach niosły obiad. Dziewczynki z czerwonemi nosami, z mysiemi ogonkami sztywno sterczących warkoczyków i chłopaki pędzące wielkiemi krokami z przeskakiwaniem kamieni, ze ślizganiem dzwonili menażkami. Wtedy zdarzyło się coś.
Mały syn Chudzielca z piętra wychodził z koszykiem od ojca. Koszyk był stary, grubo pleciony i chłopak wywijał nim. Dopiero, kiedy się zbliżył do furty, tuż przed postacią właściciela zmalał jakoś, spokorniał.
Już wychodził, kiedy Zienkiewicz położył rękę na koszyku. Niewiadomo dlaczego. W roztropnej, czerwono sinej od zimna twarzy zdziwione oczy bez lęku oddały koszyk. Chuchnął jeszcze w rękę zgrabiałą od trzymania pałąka.
Zienkiewicz otworzył koszyk. Odrazu z lekkiem biciem serca odnalazła się pewność, że kradną. Na dnie pod brzękającą o blaszankę pokrywką leżały dwa grzebyki wąskie, podłużne, z nowego modelu z zębem na przedział.
Pod mały czerwony nos podjechały zaraz te grzebyki najeżone zębami:
— Co to? —
Okrągłe, szare oczy załamały się, trzepnęły powiekami.

97