Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/112

Ta strona została przepisana.

— Poczekam na ulicy — zdążył powiedzieć, a już na dole ciężko i bezładnie rozległy się kroki.
Wracali z obiadu. Feliks Zając z krzywą łopatką i Chudzielec chciwie wysysający Covboya, którego trzeba było skończyć jeszcze przed schodami. Ostatnia z wszystkich szła stara Pawlakowa. Miała żylaki na nogach i z trudem ciągnęła stopy w górę.
Ale Julka pierwsza pchnęła drzwi sali, gdzie przy nieruchomych jeszcze wirówkach stała już Andzia Sikora z rękami niepotrzebnie zwisającemi w powietrzu i trzypalcówka szykowała płytki kosz na grzebyki.
Szaro i mokro zapadał mrok po pracy, kiedy Julcia ze Stefanem Pietrzakiem szła się przejść, daleko za ostatni przystanek. Świeży marcowy wiatr siepał w ich stronę. Przed nimi otwierało się pole osuszone wiatrem. W tamtą stronę poszli, gdzie podmiejska ziemia leżała twarda, spękana z odrobinami zeschłej, przeszłorocznej trawy przezornie zostawionemi dla tych, co mieszkali kątem na Pokornej, na Stawkach.
Tam to przycisnął Stefan Julkę do siebie.
— Zejdź — szepnął do niej.
Rów był wilgotny i zimny, ale tylko chwilę. Niebo wisiało nad nim pełne pierzastych obłoków, gęstych, jak kłęby pyłu na Nonplusie.
— Nie mogłaś czekać? — jęknął Stefan.
Przytuliła się do niego. Zacisnęła ramiona z całej siły.
— Stefuś… — szeptała tylko, pełna radości ziszczonego przeczucia, że to zupełnie, zupełnie co innego,

108