Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/139

Ta strona została przepisana.

Szeptali między sobą cicho i żarliwie, aż wczesny, cichy ranek rozdarł głęboki bas syreny. Najpierw Olkowskiego, potem cieniej Be-Te-Ha. i… cisza. Coraz rzadsze wozy waliły głucho po Częstochowskiej.
Każdy nasłuchiwał jeszcze chwilę, choć wiedzieli wszyscy, że dziś nie będzie ostrego, cienkiego głosu.
Nonplus milczał. Stał niemy, ale nie był martwy, ani pusty, Kiedy dzień już był jasny, zaczęły iść ku niemu kobiety w chustkach z koszykami. Po jednej, po dwie. Niosły jedzenie dla swoich.
Ciężka furta z grubych żelaznych sztab była uchylona. Na podwórzu nie widziało się nikogo. W parterowej stróżówce spod nicianej firanki spoglądała raz po raz kobieta nocnego dozorcy.
Nikt wchodzącym nie szedł naprzeciw. Przez puste, nieme podwórze szły, jak gdzie której wypadło, na dół do szlifiarni i na górę po szerokich, drewnianych schodach. Tamci na górze siedzieli cierpliwie. Poszarzali po bylejak przespanej nocy, umęczeni ową bezczynną walką, przykuci do swoich maszyn, uśmiechnęli się, kiedy zgnębione kobiety wsuwały się przez drzwi z koszykami.
Ożywiło się zaraz i zrobiło raźniej, zaczęto nawet żartować. Kiedy do Pawlaków córka przyszła i spytała płaczliwie: — No jak tam wam?… —
— Ba, dobrze — odrzekł stary Pawlak. — Tyle dziewuch mam, że nie nastarczę. —
Spod ścian obróciły się ku niemu rozpogodzone dziewczyny.
— Wołały me w nocy — śmiał się stary. — Jak

135