Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/147

Ta strona została przepisana.

Muszą przyjść. Sezon się niedługo kończy, nie mogą teraz stać — rzekł Andrzej.
— O, już oni poczekają. Wiedzą, że na strajk muszą mieć cierpliwość. Głodem chcą wziąć. Zaśby się tam spieszyli. —
Andrzej milcząc owinął się mocniej w palto i nastawił kołnierz. Wilgotne powietrze spływało po nim zimnym dreszczem.
Takiego mokrego, zimnego dnia przyjechał niegdyś ze wsi do Warszawy, do Anny, ale już jej nie odnalazł. Kaszel przerwał milczenie.
— Co ty bracie taki jesteś? — spytał Stefan, przyglądając mu się.
— Nic, tak różnie sobie myślę. Dusi minie ten kaszel wciąż.. —
— Co ty, dobrze będzie — uderzył go Stefan w kolano szeroką żylastą ręką z twardemi podbrzuszami palców — Mnie też oko czasem boli i wtedy to tak głowie chodzi, może całkiem na nie oślepnę. A widzisz jakoś potem dobrze jest. —
— Będzie dobrze — odrzekł Andrzej rażno.
Znów siedzieli cicho zgarbieni na drewnianych stopniach schodów. W ramie drzwi sieni niebo przecierało się, siwiało. Nowy dzień wstawał, trzeci dzień strajku na Nonplusie.
Tego dnia znów nie przyszedł nikt z dyrekcji. Zato w południe pokazały się na podwórzu mundury policji. Zaraz usłyszeli ludzie nowinę:
— Rozejść się, opróżnić lokal. Niewolno zajmować fabryk. Nowa ustawa: —

143