Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/150

Ta strona została przepisana.

krwi i zawsze taka krzykliwa nie odezwała się wcale, kiedy Chudzielec zawołał:
— Numer przodownika trzeba zapisać, — coś mu we środku odbili. —
Chustką wycierała plamy na brodzie i marynarce.
— O już przestało — ucieszył się Zając.
— Ambulatorjum na Dzikiej — mruczał Andrzej — gdzieś tu niedaleko.. —
Siedział na wąskiej desce ławki z głową przegiętą wtył, opartą o chropawe, surowe deski budki. Sikorzanka chudemi palcami rozluźniła mu kołnierzyk i przyłożyła na kark wilgotną chustkę, sama zaś stała nad nim z bezkrwistą, posmutniałą twarzą. Na ulicy zgarnęli tamtych z sobą i odeszli.
Ostatnie krople krwi coraz wolniej wydostawały się. Gromadka koło Andrzeja z boku, stylu podrywała go z ławki.
— Do Ambulatorjum — prosił ich, sam usiłując mocno stanąć na zwiotczałych nogach. Wlekli go ze sobą.
— Jak dobrze leczyć to po pierwszyym razie może nie przyjść więcej — rzekła mu Andzia Sikora.
Usiłowała coś powiedzieć, uśmiechnąć się, ale nie mógł. Tak go dowlekli do Dzikiej.
— Ustaje — mruknął Zając.
Weszli w samą jasność i słońce szerokiej ulicy. Obeschłe kamienie lśniły. Tramwaje dźwięcznie biegły po szynach, auta nawoływały trąbkami. Gromadka, która przed nimi wyszła z Nonplusu, już znikła w dali.

146