Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/151

Ta strona została przepisana.

Podtrzymując Andrzeja, zatroszczył się nagle Zając — Żeby tylko tam dobrze mówili — Puszczą ich chyba zaraz? —
Andrzej potakująco skinął głową: — Żeby być tam z nimi — pomyślał — z nimi, długo, zawsze.. —
Nogi pod nim miękły coraz bardziej. Zato już zdaleka na bramie, na białej emalji tłusto i czarno lśnił napis: Ambulatorjum..
Słońce ciepłym promieniem natrafiło na twarz Andrzeja. Patrząc na tę jasną ulicę, silnemi rękami niesiony, zdążył jeszcze pomyśleć — Szkoda —, gdy o dwadzieścia kroków od bramy, opadł, zaciężył towarzyszom i kolanami dotknął pokornie wiosennej, niebiesko złotej ulicy.

W niedzielę do obiadu bywał najczęściej zapraszany mąż zmarłej siostry doktorowej. Stefanek i Zosia zasiadali wtedy do stołu podnieceni, pani domu niepokoiła się czy mąż wróci w porę.
Niedzielne obiady trwały nieskończenie długo, dzieci przysłuchiwały się chciwie rozmowom i Anna co chwilę napotykała surowe pociski oczu doktorowej, które upominały ją bez słów:
— Zosi trzeba zwrócić uwagę. —
Pan Zienkiewicz, ojciec Stefanaka był porywczy, unosił się niespodzianie i od niego najczęściej pochodziły tematy nieodpowiednie. Pani Marja zaznaczała to natychmiast zmarszczeniem gęstych brwi.
Tej niedzieli opowiadał o najnowszych wydarzeniach w swojej fabryce. Jego ludzie strajkowali.

147