Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/18

Ta strona została przepisana.

Nie było lekarzy, ani choroby, ani katastrofy, była tylko śmierć.
Dlatego powieki, które codzień spadały tak prędko na zmęczone oczy, dziś czuwały uparcie: nie zasnąć.
Przez uchylone drzwi stołowego wpadało pomarańczowe światło, cedzone prezz wielki abażur. Ojciec z szelestem przewracał stronice gazety i ziewał. Nie przywykł siedzieć wieczorami w domu. Dwa razy szedł do telefonu i łączył się z kliniką, żeby pytać o swoich pacjentów. Potem znów gazeta szeleściła i zegar w wysokiej dębowej szafce stukał głucho. Coraz trudniej było pamiętać, że niewolno zasnąć. Ale w pewnej chwili zadzwoniono u drzwi przeciągle, potem zbliżyły się kroki, ojciec wstał i choć nie było słychać słów, Zocha wiedziała już, że matka była w domu.
— Musisz odpocząć i uspokoić się, Marysiu — powiedział ojciec bardzo łagodnie.
— Nie, nie — odrzekła matka ochrypłym głosem — posiedzę chwilę. —
I znów łyżeczki cienko dzwoniły o dna szklanek. Głos ojca było słychać doskonale, ale matka mówiła urywanie i bardzo cicho.
Dlaczego to zrobiła? — zapytał ojciec.
— Wolę sama nie wiedzieć, byle inni też nie wiedzieli. Nic nie wiemy. —
— W gruncie rzeczy — odparł ojciec — u Jasi to jest do pewnego stopnia nieistotne dlaczego. Miała

14