Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/182

Ta strona została przepisana.

Anna powiedziała: — To tak prędko poszło… —
Zając podjął nanowo:
— Prędko i nieprędko. Od wtedy się najgorzej zaczęło, z krwią to już i płuca taki wypluwa, ale to przez lata taka choroba rośnie. A tych cztery dni na fabryce, bo to się tak liczy jak zwyczajne dni? Czase lata przejdą, jednakowo siedzi człowiek nad swoją robotą, najpierw młody, potem stary, aż się odrazu wszystko odmienia. Starczyło jemu tych parę dni za lata. —
Rozpłomienił się Zając w tem długiem mówieniu, zielonkawy na twarzy, chudy, skurczony w sobie, jakim go Anna widziała wchodząc na korytarz, urósł nagle, rozprężył się myślą uparcie wrośnięty do jednego wielkiego zdarzenia, które usprawiedliło całe jednakowe życie nad kamiennem kołem fajlarki.
Dopiero kiedy zdaleka nadeszły dziewczęta, umilkł, zaczął mówić oszczędniej, ułamkami i wtedy dopiero można było poznać, że na codzień nie był gadułą Feliks Zając.
— Kto jest u niego? — spytała Anna Julkę.
— Tylko Stefan. Już on teraz za słaby, nie dają nawet we dwóch siedzieć, — objaśniła Julka.
— Jabym też chciała wejść — rzekła Anna — choćby na chwilę. —
Ale tamci nie odpowiedzieli. Dopiero Cesia po chwili:
— Chyba, że sam zawoła. Tak mi się ciągle zdaje, że zawoła. Ale tak to lepiej nie. —
Stali tedy dalej w milczeniu.

178