Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/185

Ta strona została przepisana.

Słowa Andrzeja wychodziły ze świstem jakby z próżni. Umilkł.
— Pić — zaszeptał.
Stefan wstał, nachylił się i podparł go trochę. Poczuł przytem, jaka mokra, potem sklejona była jego koszula. Zaczął sam mówić:
— Wyślą cię gdzie na lato w sosnowe lasy, zaraz ci się poprawi. W zeszłym roku na lato też ci się lepiej zrobiło. —
Andrzej wyszeptał coś niedosłyszalnie.
— A wiesz — zaczął Stefan — jeszcze na Nonplusie nowych nie wzięli, choć im trzeba. Jeszcze odczekać chcą, mają trochę boja. —
Andrzej skinął tylko. Cień poprzedniego uśmiechu mignął i rozpłynął się. Zakaszlał krótkiem, głuchem szczekaniem. Potem znów rozsnuła się długa cisza.
Ręka Andrzeja, chuda, wilgotna uniosła się nieco w powietrzu, jakby szukając czego.
— Chcesz co? — zapytał Stefan.
Andrzej lekko zaprzeczył ruchem głowy. Wtedy Stefan ostrożnie położył twardą swoją dłoń pełną zrogowaciałych odciśnień na żółtej, zmiękłej od leżenia ręce, która bezsilnie spoczęła na kołdrze.
Dopiero po długiej chwili zachrypiał Andrzej niewyraźnym, chrzęszczącym głosem:
— Chciałbym pożyć jeszcze… —
Stefan nachylił głowę nisko, aż prawie czerwoną szramą dotknął zimnej krawędzi szpitalnego łóżka. Potem podniósł się żywo i spytał:
— Dać lekarstwo? —

181