Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/188

Ta strona została przepisana.

Pietrzak stanął w nich blady, spocony i zawołał na cały korytarz:
— Siostro, tutaj… —
Ludzie zaczęli przystawać, zaglądali. Siostra nawróciła, wbiegła i zatrzasnęła drzwi za sobą. Po sekundzie otworzyła je znów, wybiegła na korytarz. Anna rzuciła się za nią:
— Co się tam stało? — pytała zdyszana, goniąc pielęgniarkę omdlałemi nogami.
— Proszę stąd iść — krzyknęła w uniesieniu siostra — ile osób tu czeka? —
Wróciła po chwili ze strzykawką. Za nią lekarz. Poły jego białego fartucha rozwiewały się. Zamknięto drzwi.
To, co dochodziło z za nich teraz, to mógł być jęk, albo kaszel, krzyk, zduszone, uparte wołanie, a może tylko zwykłe głośne słowa, przesuwanie przedmiotów, kroki, ale nie, napewno, każdy to słyszał, był i kaszel i słowa i krzyk…
Posługaczki szły po korytarzach, roznosiły kolację i wypraszały ostatnich gości.
— Wyjść, wyjść — wołały do gromadki.
— Panie Zając, poszedłbyś pan — rzekła Julka — wszystkich nas nie ostawią.
— Zając skrzywił się:
— Ostawią może, przecie to ostatnie godziny. Może choć na chwilę dadzą wejść później. Nie pójdę.
— Proszę wyjść — zawołała ostro posługaczka. — Ile razy trzeba mówić, już po godzinach.

184