Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/189

Ta strona została przepisana.

— Ja pójdę — rzekła Cesia — będę czekała przed bramą. —
Zostali w trójkę. Milczeli, Zając podszedł pod same drzwi raz i drugi. Tylko Julka odezwała się raz, załamując ręce:
— Żeby choć miał lekkie konanie… —
Było tak, jakby te słowa ostatecznie objawiły rzecz niewiadomą, jakby wbiły ostrze w serce Anny, której niewolno było wejść za te drzwi, być tam i uczynić tę małą, jedyną rzecz, którą człowiek człowiekowi dać może, swoją obecność.
One nareszcie sprawiły, że wyschło źródło łez i w milczeniu czekała dalej z suchemi oczyma. Tylko Julka raz po raz zalewała się łzami:
— Jakie to miał życie? Jakto taki młody — pytała głośno w głuchą pustkę korytarzy.
Nareszcie z za drzwi wyszedł lekarz. Zając ruszył za nim. Ledwo nadążał. W ciszy korytarza zabrzmiały gniewne słowa:
— Przecież tam już ktoś jest, nie może cała rodzina tu stać. —
Nie odpowiedział na żadne pytanie, ale nie kazał ich usunąć. Dopiero po chwili, wracając gdzieś przez korytarz, powiedział w przestrzeń:
— Może później będzie można wejść do niego na krótko. —
Zostali więc. Wciskali się w kąty korytarza, krążyli, żeby ich nie zauważono, żeby się nikomu pod oczy nie podsuwać, stali cierpliwie pod białemi ścianami, czytali tabliczki z napisami „Nie pluć“ i „Nie

185