Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/191

Ta strona została przepisana.

wszyscy natężyli słuch: Andrzej, czy nie on?…
Potem drzwi otworzyły się i stanął w nich z rozrzuconemi włosami, blady Stefan Pietrzak. Kresa nad okiem jaskrawą, czerwienią przecinała mu bladą twarz:
— Już… — powiedział, ogarnąwszy ich niewidzącem spojrzeniem i cofnął się do wewnątrz. Stała tam w głębi pielęgniarka jak rozpięty, wielki, biały motyl.
— Wcześniej, niż przypuszczaliśmy — powiedziała cicho, jakby usprawiedliwiając się.
Pierwsza weszła Julka. Płakała głośno, ona jedna. Za nią nieśmiało wysunął naprzód krzywą łopatkę Feliks Zając, zmalały, mizerny i nakoniec Anna.
Wśród rozrzuconej pościeli, jeszcze skrzywiony od bólu, zmieniony, z rozkrzyżowanemi ramionami, wychudzony nieludzko leżał Andrzej, jakby zesztywniały w okrzyku.
Żółtawa, szpitalna bielizna była zmięta, gdzieniegdzie spryskana ciemną krwią, pełna bronzowych plam, może od lekarstwa.
Leżał prawie wpoprzek łóżka i dopiero, kiedy siostra dźwignęła go na poduszki i wyprostowała kołdrę, kiedy mu Stefan ręką odgarnął zlepione włosy z czoła, nabrał uroczystego spokoju wszystkich umarłych.
Błyskawicznym skrótem przez myśl Anny przemknęły tamte trzy lata, jego słowa, uśmiechy aż do ostatnich twardych spojrzeń poprzez blat stolika w kawiarni, całe ludzkie oblicze Andrzeja.
Wtedy zobaczyła jak Stefan Pietrzak u krawędzi

187