Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/193

Ta strona została przepisana.

— Co to w nim było — zawiodła Julka — że nas wszystkich jakby zeswatał, zawsze tylko do kupy, aby do kupy zgarniał. Dwadzieścia siedem lat, nie strach to, że taki musi umierać? —
Tak na tych szpitalnych schodach już opustoszałych i mrocznych wypowiedzieli pierwsze żałobne przemówienia po Andrzeju Dolisie.
Przed Anną były plecy Feliksa Zająca. Widziała jak pod kratkowaną marynarką drgała krzywa łopatka, kiedy wstrząsnąwszy dużą chustką, utarł w nią głośno nos.
Przed bramą w ciemnej, pustej ulicy, rozświetlonej żółtym blaskiem lampy przed wejściem do szpitala podeszła do nich kobieca postać.
Cesia, zziębnięta wyczekiwaniem i beznadziejnością. Przyjrzała im się, jak wyszli nie spiesząc się, wszyscy razem.
— Już? — zapytała, nie patrząc.
Stefan skinął głową.
Przez mroczne pustkowie przecięte sinemi linjami szyn poszła w żałobnem milczeniu ta najbliższa rodzina Andrzeja.
Było późno, daleko od śródmieścia, daleko od ich stron. Wszyscy oni wstawali wczesnem ranem, jutro zaczynał się nowy dzień pracy.
Myśleli o tem, kiedy tu przyjdą, o tem jak się będą musieli zwalniać na pogrzeb, Zając i Julka od roboty w fabryce, Cesia z pracowni.
Tylko dwoje nie miało tego kłopotu, Stefan Pietrzak, bo był znów bez roboty i Anna, która jeszcze

189