Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/205

Ta strona została przepisana.

Lepkie, czarne błoto na Częstochowskiej poszarzało nareszcie, stwardniało i wyschło. Szary i rudy kurz tumanami zaczynał się podnosić spod kół wozów. Ale nikt nie chował się tu przed nim ostrożnie.
Między kamieniami nad rynsztokiem, tam gdzie nie kapnęło żrące wapno, wyjrzały blade kępki trawy.
Na sąsiednich większych ulicach, w sklepach, prawdziwe lato zakwitało czerwonemi i żółtemi sokami do wody sodowej. Lśniły jaskrawo w szklanych rurkach i mało kiedy ubywało ich. Ludzie z tych stron pili czystą wodę.
Na Częstochowskiej niema sklepów. Uliczka jest krótka, ledwie mieści same fabryki.
Wesołe, kolorowe lato ze znajomych każdemu obrazków nadchodzi wczesną spiekotą, kurzem, końcem sezonu. Olkowski robi na jedną zmianę, cztery dni w tygodniu, Nonplus — trzy. Tylko Be-Te-Ha robi bez przerwy. Sezon.
Słońce pokazuje brudne, spocone twarze mężczyzn po robocie, odziera z urody blade, fabryczne dziewczyny. Nic się w tych blaskach nie ukryje.
Przez podwórze i sień wtargnął z wysoka do hali cienki głos syreny Nonplusowej.
Przed skrzypiącemi kołami fajlarek zasiadali mężczyźni, a już kobiety stały rzędem w szarych fartuchach i chustkach na głowie przed nowemi, lśniącemi wirówkami.
Zaszumiały pasy, koła rzuciły się w niezmęczone, pospieszne obroty, przesuwacze nowych maszyn

201