Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/208

Ta strona została przepisana.

— Chtóren to szewc? Kowalski? —
— Nie, Kowalski z podwórza, a ten na froncie jeszcze se mieszkał, Piontek… —
— I już dziś?
— A dziś graty leżeli… —
Żeby na grzebienie czas liczyć, to jeszcze gorzej, jeszcze dłużej trwa. Urbańskiemu każdej minuty szkoda, więc rozmowę urywa.
Letni skwar płynie przez otwarte okna. Zgęszcza pył, zlepia go potem. Urbańskiemu po czole kapie kropla po kropli.
Już fajlarze robią w samych koszulach. Koszule, wszystko jedno jakiego koloru, stają się jednakowe. Najpierw szarzeją od pyłu, później pot zwolna od spodu przenika je ciemną wilgocią. Witedy już siedzą jednakowo odziani jak w mundury.
Dni bywają takie, że robisz raz, dwa, pamiętając już któremi palcami najlepiej nakładać grzebienie, a któremi szybko ująć, wyciągnąć. Czas leci. Obejrzysz się, a już południe, przerwa, a ledwo na dobre nogi zdążą napuchnąć, rozboleć, fajrant.
Inne dni znów, kiedy od samego rana, zaraz stopy jak żelazo, palce ociężałe i wciąż wypływa żal, co ze Stefanem będzie i nawet trzypalcówki szkoda, co nigdy trzech słów nie skleiła, a tylko za stołem jednakowo cierpliwie siedziała i tak do niej oczy przywykły jak do ziemi pod nogami.
Teraz za stołem Pawlakowa siedzi, każdy jej zawadza i zaraz grzebienie spadają, gorąco przylepia fartuch do sukni, suknię do ciała.

204