Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/222

Ta strona została przepisana.

wołały ze śmiechem:
— O, jakieśmy to koślawe… —
Auto stało w brudnej, krzykliwej ulicy nieoczekiwanie i przypadkiem. Takim samym niedorzecznym zbytkiem już od wczesnego rana świeciło tego dnia na Twardej letnie, złote jak miód słońce.
Zdaleka przez podwórze idąc, zobaczyła Anna to auto. Przestraszyła się. Zatrzymała. Najpierw przemknęło gorzko:
Naturalnie, nie na górę, skądżeby… Choć wiedziała, że to niesprawiedliwe. Potem posypało się pytaniami, wykrzyknikami: Jak powiedzieć i co? Co jest najważniejsze. — I jeszcze: Nie, już nie może być. Napewno… —
Chciała się wrócić, poszła naprzód. Serce biło. Auto drgnęło jakby od wewnątrz. Szofer odrzucił gazetę i wprawił w ruch motor. Ludzie z bramy, stróż i chuda szewcowa z parteru popatrzyli za niem. Pojechało. Dopiero w pewnej odległości zatrzymało się obok Anny. Stawan wyskoczył z niego.
Dotknął jej ręki: — Usiądź obok kierownicy — rzekł szybko — już wsiadam. —
Zawołał szofera i stojąc na brzegu chodnika, wydawał mu polecenia.
Przypatrywała mu się z wewnątrz auta. Obca ściana spokoju stanęła nagle między nią, a chwilą, która nadchodziła. Wyraźna, skończona myśl zdołała wytrysnąć z wzrokowego wrażenia i ułożyła się w beznamiętne słowa obserwacji.
— Stoi w samem słońcu i właśnie teraz widać jak

218