Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/227

Ta strona została przepisana.

— Przyjdzie kiedyś inny i znajdziesz to, czego wciąż jeszcze szukasz… —
— Ja chcę tu wysiąść… — szepnęła — już proszę, już… —
Nie zatrzymał jej. Widziała dobrze jego twarz surową, skamieniałą, do głębi dotkniętą w urażonej ambicji, a może czemś jeszcze. Ale oczy były zimne, usta wąskie. Nad skronią swe włosy.
Na pełnej zieleni i słońca Belwederskiej ulicy z jasnemi domami o wielkich, nowoczesnych szybach, których nie przekreślały czarne krzyże ram, Anna została sama. Szła pod górę w stronę miasta. Ludzie przyglądali się jej załzawionym oczom.
— To też nieprawda, że można codzień zaczynać nanowo — obaliła swoją codzienną pociechę. — Bywa taki dzień, kiedy przychodzi zupełny koniec. —
Odczuła nagle całą pustkę, w której została. To tak, więc w poprzednich dniach było jednak jeszcze miejsce na nadzieję? Całe życie walczyło się o coś, trzymało się tego życia gwałtownie, miłośnie, wyrywało się uparcie swoją pracę, swój chleb, zdobywało się najpierw Andrzeja, później Jana przed sobą, dla siebie walczyło się o własną wolność czynienia swoich spraw. Tak się myślało jeszcze starym frazesem. Życie — walka — zwycięż.
Teraz odkryła się druga prawda tej maksymy. W walce można zginąć.
Zwyczajnie naprostszemi słowami przychodziła porażka: Co mnie obchodzi cała wielka reszta, kiedyto wszystko się skończyło.

223