Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/230

Ta strona została przepisana.

Latami leżał, stopy ludzkie ścierały go długo, codzień cierpliwie. Wydawałoby się, że starczy kamienia na wieki. A już jest na nic. Zużył się.
— Kamień też nietrwa wiecznie. Nic nie trwa — myśli gorzko Zienkiewicz i pod gruby bas syreny Olkowskiego idzie dalej do biura.
Szyby w oknie do połowy są matowe, wyżej przezroczyste szkło. Tamtędy zobaczy się. Dobrze jest wiedzieć, naznaczyć czarnym krzyżem odejścia tych którzy się spotkają z tym czekającym.
Panienki w biurze na jego widok gwałtownie zatrzaskują otwarte puderniczki. Pracują.
Cienki głos Nonplusu najpierw urywanie chrypliwie, potem wysoko, jednostajnie rozbrzmiewa po podwórzu, dostaje się do biura i na ulicę.
Pierwsi wychodzą szlifiarze z parteru. Zapyleni, brudni w koszulach zlepionych potem, kobiety, polerowaczki w cienkich, szmacianych kieckach. Bo jest lato. Słońce od drugiego piętra złoci jeszcze budynek Nonplusu, na żelaznej furcie przed wejściem grube litery wyglądają jak sztaby ze skarbca.
Ludzie wciąż wychodzą. Z parteru, z piętra, z sortowni. Zienkiewicz czeka przy oknie z rękami gniewnie wczepionemi w parapet. Na parapecie kurz: wyrzucić posługaczkę..
Tamten po przeciwnej stronie stoi sobie spokojnie, czeka. Do kogo podejdzie? Do nikogo. Wszyscy podchodzą do niego. Żyły na czole nabrzmiewają. Panienki w biurze niespokojnie siedzą nad księgami, przy maszynie. Jak długo jeszcze?

226