Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/234

Ta strona została przepisana.

porosłe place. Tu i owdzie jeszcze wyrastało jakieś zabudowanie, a już naprzeciwko leżały zielone kartofliska, chude łąki i mizerne, podmiejskie pólka zbożowe.
Niebieskie miski bez dna i czarne dziurawe garnki żelazne oraz niezliczone płachty zatłuszczonego papieru zalegały to miejsce letnich wypoczynków i niedzielnych spacerów miejskich ludzi.
Przedwieczorne powietrze owiało ich, tak samo skwarne, ale przepojone ożywczym zapachem przestrzeni, świeżej trawy i dalekich pól.
Stefan ramieniem ogarnął ją wpół i tak poszli w stronę owej wydeptanej trawy.
— Wiesz Julka — powiedział — Zienkiewicz mnie dziś widział. Patrzał, żebym się kłaniał, ale mnie wzięło, nie mogłem. Właśnie, że czekał na to. Co on tam, jak każdy, nie gorszy, ale z tamtych stron toby mnie wyświecił, żeby mógł. —
— A nie może? — spytała Julka ze strachem.
Roześmiał się. Niewesoło. Groźnie:
— Już ty myślisz, że wszystko, wszystko mogą, co? —
Pokiwała głową, wydęła wargi. Wyciągnęła z papierka wędlinę i rozłamała chleb.
— Na masz.. —
Olbrzymiemi kęsami przełknął swoją część. Julka odgryzła kawałek, kiełbasa jej zapachniała mdło. A może wcale nie zapachniała, tylko tak sobie pomogła:
— Jedz Stefuś, nie mogę już więcej. —

230