Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/236

Ta strona została przepisana.

trząc — roboty nie mam, ani zryć, ani mieszkać.
— Zamieszkalibyśmy z mamą — rzekła pokornie.
On gniótł w ręku trawę:
— A to już wszystko? Wiesz, innej nie mam, mogę się żenić, ale przecie nie starczy urodzić. Żyć też jakoś trza. —
— Mają ludzie dzieci, nie same bogacze — rzekła uparcie, bo już jej się zdawało, że mu wolnego życia szkoda.
— Jeszcze my młodzi — odrzekł — a u mnie, wiesz, nadziei ci nie dam żadnej, bo skąd?
Jeszcze u mnie trudniej gorzej jak innemu. —
— Nie potrzebuje — rzekła gniewnie.
Podniósł oczy, zapadły się w ostatnich czasach głęboko. Coś w nich błysnęło weselszego: — Popatrz — zawołał i żelaznym uchwytem palców schwycił ją za ramiona, przyciągnął, usta mu się rozchyliły w uśmiechu:
— Takaś to? — śmiał się ze zdumieniem.
— Bo co? — szepnęła gorąco, już cała do niego przylepiona.
— To i chyba jesteś żona dla mnie. —
Chciwie, cała w uśmiechach wypiła te słowa. Poddała się uściskowi i cała zajaśniała odblaskiem tej mocy i żaru, która biła z niego, kiedy chciał.
Stefan ramiona pod głowę podłożył i leżał cicho. Przez chwilę cieszył się samem ciepłem i spoczynkiem. Nawet głód oszukany pajdą julczynego chleba, milczał. Sama błogość rozlała się po kościach. Takie też bywały chwile, kiedy się myślało nie dalej najbliższe-

232