Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/237

Ta strona została przepisana.

go kwadransa i nie poza ten rzadką trawą porosły szmat ziemi. Nagle powtórzył do jednej myśli wracając:
— Julka, możeby przecie tę Annę zapytać? —
Ale ona leniwie i błogo, nawpół bokiem odwrócona, wypatrywała coś na drodze. Szła tam kobieta z koszykiem. Za nią biegło dziecko. Na krzywych nogach, w długiej sukience. Na dużej głowie miało krótko ostrzyżone włoski, poznawało się, choć malutki, że w sukience był chłopak.
Biegło to niezgrabnie na zaokrąglonych ku środkowi nogach, małe ręce pomagały, wywijając w powietrzu. Włosy na głowie były jaśniutkie, srebrzyste prawie.
Tam to patrzyła Julka, oczu nie odrywając, jak krzywe nóżki spod długiej, brudnej sukienczyny tupały, dreptały po ubitej drodze.
Stefan zagwizdał niegłośno, melodyjnie, jak to umiał. Julka przymknęła oczy, tak, że został w nich tylko cienki bladoniebieski skrawek nieba, a w uszach owo gwizdanie.
Było takie jak piosenki, które o letnim zmierzchu śpiewają dziewczyny przy otwartych oknach, jak proste melodje, które wygwizdują chłopcy na podmiejskich ulicach.

Mogły tam być rozmaite słowa, o wędrówce, o nie doli, o miłości, czy zbrodni, albo bez słów wcale. Zawsze przecież było o jednem, o czemś, czego człowiekowi brak.



233