Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/238

Ta strona została przepisana.

Już się Stefan w myśli przyzwyczajał do tych zmian, które nadchodziły, a zwłaszcza do nadziei, że mu Julka dziecko urodzi. Niekiedy, rzadko można się było nawet tem ucieszyć, że to aż takie proste było: odrazu ojciec. Lubił dzieciaki.
Ale ni stąd ni zowąd, jakby zimnej wody po plecach chlusnął, przychodziła myśl, jak to też naprawdę będzie?
Gdzie je podziać? Na swój siennik w suterynie Kwiatkowskich, albo do julczynej matki w izbie z Tomaszem i Kozłowską i ich dwoje?
A choćby już nawet tam, bo przecie tak się już dziś żyło, to trzeba coś do gęby takiemu dziecku. Inaczej było dla siebie samego.
Inaczej, a przecież już nieraz wydało się człowiekowi: niech już byle jaka robota, bylejakie życie, żeby tylko zjeść, wypić, nie przełykać wiecznie chciwej, głodnej śliny, nie czuć lekkich mdłości od pustki w żołądku.
Zawsze jeszcze obok znajdowali się ludzie, którzy na palcach chodząc, pokornie kark zginając, chwytali jakieś okruchy, pchali się do góry w związkach, a u góry będąc, łatwiej już odnajdowali drogę do świata, któremu służyli.
Można było jeszcze znaleźć życie trudne, ale łatwiejsze niż to, które wybierał, a przecież nie chciało się tego.
Był na świecie taki ludzki dobytek, który na Dziką, na Pokorną docierał strzępem gazety, zabłąkaną książką, odświętnie obejrzanym filmem, radjowym

234